Kłopoty ze zdrowiem Piotrka zaczęły się już w pierwszym roku życia. Lekarze stwierdzili u niego zespół Nijmegena. To choroba genetyczna, powodująca niedobór odporności. U dzieci, które na nią chorują, jest duże ryzyko zachorowania na nowotwór.
- Piotruś przez pierwsze cztery lata często chorował. Miał problemy z górnymi drogami oddechowymi. Miesiąc w miesiąc byliśmy w szpitalu. Kiedy miał cztery lata, zaatakował nowotwór. Piotruś przestał chodzić, odczuwał ogromny ból – wspomina Anna Turek, mama chłopca.
Diagnoza potwierdziła obawy. To była ostra białaczka limfoblastyczna. Był 31 grudnia 2009 r., kiedy Piotrek trafił na oddział onkologiczny. Od tego czasu jest tu - z krótkimi przerwami - stałym bywalcem.
- Pierwsze starcie z chorobą trwało dwa i pół roku. Piotruś na początku bardzo ciężko przechodził chemioterapię. Miał rany w buzi, mało mówił, nie chodził. Na szczęście szybko zareagował na chemię i potem było już coraz lepiej. Latem 2012 r. wydawało się, że walka z rakiem została wygrana. Że chemia zrobiła swoje i nowotwór zniknął. Piotrek pojawiał się w szpitalu raz na miesiąc. Na przetaczanie immunoglobulin, żeby poprawić odporność. Tak było przez osiem miesięcy – mówi pani Ania.
W marcu 2013 r. koszmar wrócił. Rak zaatakował, ale tym razem był silniejszy. To była ciężka walka i ciężka decyzja.
- Pięć razy byliśmy na bloku operacyjnym. Komórki nowotworowe napłynęły do jąder. Potem pojawiły się kolejne komplikacje. Polipy na jelicie, podejrzenie wrzodziejącego jelita grubego, zapalenie ucha. I ciągle chemia za chemią. Przez cztery i pół roku. Marzec 2017 r. to kolejna iskierka nadziei. Że to już koniec. Że choroba została pokonana. Wyniki Piotrka były dobre. W szpitalu znów mógł pojawiać się tylko raz na miesiąc, na przetaczanie. W międzyczasie był pod kontrolą gastrologów, przez kłopoty z jelitami – zaznacza mama Piotrusia.
Podczas jednej z takich wizyt, w maju 2019 r., badanie pokazało że Piotruś znów ma komórki rakowe. W całym krwioobiegu. Znów musiał zostać w szpitalu.
- To był bardzo ciężki czas. Do tej pory Piotruś bardzo dzielnie walczył. W tym momencie, jakby zeszło z niego powietrze. Zaraz po kolejnej diagnozie Piotrek dostał wysokiej gorączki, pojawiła się grzybica, bóle nóg. Znów problemy z chodzeniem. W trudnych chwilach pomagała mu wiara. Aż któregoś dnia przyszła do nas pani doktor. I powiedziała, że jest czysto. Że Piotruś jest w całkowitej remisji. Stan syna poprawił się na tyle, że można było przeprowadzić przeszczep szpiku – wspomina Anna Turek.
Operację przeprowadzili lekarze z wrocławskiej kliniki Przylądek Nadziei. To był 20 grudnia 2019 r. Tuż przed świętami. Zabieg się udał, a po nim Piotruś bardzo szybko dochodzić do siebie. Pod koniec stycznia ubiegłego roku wreszcie mógł pojechać do domu. Kolejny rok to było wreszcie korzystanie z życia. Pojechaliśmy nad morze. Piotrek łowił ryby, przymierzał się do powrotu na piłkarskie boisko. Kolejne kontrole utwierdzały nas w przekonaniu, że przeciwnik został wreszcie pokonany. Niestety, rak wrócił po raz trzeci.
- Pojechaliśmy na kolejną, zwykłą kontrolę do poradni. Po kilku dniach odebrałam telefon, że niestety. Że znów są komórki nowotworowe. Tym razem sprawy potoczyły się błyskawicznie. Prof. Kałwak z Przylądka Nadziei postanowił, że Piotruś przejdzie terapię CAR-T, żeby ostatecznie pokonać chorobę – mówi mama chłopca.
CAR-T to supernowoczesna terapia, polegająca na przeprogramowaniu limfocytów T krwi, tak, żeby potrafiły niszczyć komórki nowotworowe. I nauczyły tego cały układ odpornościowy. Lekarze z Przylądka Nadziei już pobrali krew od Piotrusia. Teraz zaczyna się wyścig z czasem.
- Terapia CAR-T jest nierefundowana. W przypadku Piotrka jej koszt to ponad 1,3 mln zł, które musimy zebrać we własnym zakresie. Prosimy o pomoc. Liczy się każda złotówka i każde udostępnienie. Pomóżcie Piotrkowi. Żeby mógł spełnić marzenia. Żeby raz na zawsze pokonał białaczkę. Żeby przeżył – apeluje o wsparcie pani Ania.
15-latkowi można pomóc wysyłając specjalny sms, biorąc udział w licytacjach lub wpłacając dowolną sumę przez portal siepomaga.pl.